podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Ameryka Północna » Dlaczego Meksykanie zalewają robaka?
reklama
Krzysztof Ulanowski
zmień font:
Dlaczego Meksykanie zalewają robaka?
artykuł czytany 3653 razy
Jemy śniadanie w licznym, międzynarodowym towarzystwie. Przeważają Niemki i Czesi. Trzeba było przebyć ocean, żeby pobiesiadować z najbliższymi sąsiadami. Po posiłku idziemy do miasta. Niedaleko Zocalo znajdujemy biuro, w którym - nauczeni doświadczeniem - kupujemy bilety na jutrzejszy autobus do Tuxtli w stanie Chiapas.
Następnie z niejakim trudem znajdujemy przystanek autobusu, jadącego do Monte Alban. Okazuje się, ze mieści się on na dziedzińcu jednego z hoteli. Kupujemy bilet w obie strony za 30 pesos i dojeżdżamy do ruin indiańskiego miasta, usytuowanego na płasko ściętym wierzchołku góry. Jak ci Indianie wyrównali szczyt, nie dysponując spychaczami, koparkami, czy chociażby dynamitem? Wstęp do Monte Alban kosztuje 38 pesos. Widoki są piękne - wokół widać szczyty innych gór.

Niespodzianka w butelce

Wracamy do Oaxaki. Raczymy się kawą i ciastkiem w kawiarni na Zocalo. Trochę irytują nas handlarze, którzy bez przerwy podchodzą do stolika i oferują swoje wyroby. A przy stoliku obok pucybut czyści lakierki, konsumującemu obiad Meksykaninowi.
Niedaleko od Rynku trafiamy na kolejną paradę religijną. My to mamy szczęście do tych parad! Uduchowieni, kierujemy swoje kroki do sklepu spożywczego, by kupić mezcal. Oaxaca to bowiem stolica tej słynnej wódki z agawy. Raczymy się nią w hostelowej kuchni, częstując też przy okazji sympatyczne Niemki. Wkrótce odkrywamy na dnie butelki... robaka. Jednak nie przerywamy konsumpcji - pieniądze zostały wydane, więc brzydzić się można, ale wypić trzeba. Doprawiamy tylko trunek przyprawą, którą znajdujemy w przywiązanym do szyjki butelki woreczku. Kilka dni później z maila od znajomej dowiadujemy się, ze w woreczku znajdował się… usmażony, posolony i sproszkowany robak. Nie jest to byle jaka larwa, lecz zwierzątko, pasożytujące na liściach agawy. Najwyraźniej Meksykanie uważają, że i po śmierci nie należy rozdzielać nierozłącznych za życia istot.
Kolejnego dnia wsiadamy w autobus do Hierva El Aqua. Po jakimś czasie zjeżdżamy z asfaltu i polnym duktem wjeżdżamy do małej wioski. Po drodze biegają tu indory, a domostw strzegą bardzo wysokie żywopłoty z... kaktusów. Za wioską droga robi się wąska i bardzo stroma. Jesteśmy w górach. Droga kilkakrotnie skręca pod kątem prawie 180 stopni. Z jednej strony mamy zbocze, a z drugiej przepaść i bardzo malownicze widoki. Kierowca dużego autobusu z zadziwiającą sprawnością lawiruje i całkiem szybko posuwa się naprzód. Cieszę się, że nie ma tu opadów śniegu, ale serce mi zamiera, kiedy nagle wyprzedza nas colectivo, czyli wieloosobowa taksówka.

Wodna skała

Docieramy do kolejnej malej wioski. Kierowca wita się z miejscowymi, którzy częstują go jedzeniem. Niestety, dla nas nie ma nic za darmo - płacimy po 14 pesos za wstęp do rezerwatu. Trzeba wysiadać. Kierowca informuje nas, że powrót jest za dwie godziny.
Pieszo idziemy przez góry jeszcze jakieś 200 metrów, by dojść na skraj przepaści. Jesteśmy w Hierva El Aqua. Źródełka tworzą tu oczka wodne, a woda spływa prosto w przepaść, rzeźbiąc wapienną skałę w niesamowite wzory. Moczę nogi w oczku wodnym. Wąską ścieżką nad przepaścią przechodzę na wierzchołek sąsiedniej góry, skąd widoki są jeszcze lepsze. Potem przedzieram się przez dżunglę na kolejne zbocze. Raj dla miłośników przyrody!
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA